Lifestyle 31.05.2019

Czarnobyl - miniserial, który podbił świat.

Wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu 26 kwietnia 1986 roku był i wciąż jest jedną z największych tragedii w historii Europy. Tysiące ludzi zmarło na skutek promieniowania. Miasto do dziś pozostaje opustoszałe. W całej Europie ludzie na masową skalę meldowali się w szpitalach i przychodniach po płyn lugola. Do dziś za wiele chorób obwinia się właśnie to wydarzenie.

 

Reżyser Johan Renck z pomocą scenarzysty Craiga Mazina postanowili odtworzyć przebieg zdarzeń w owej elektrowni. Twórcy nie skupiają się jedynie na tragedii ludzi tam pracujących czy jednostek ratunkowych, które przybyły na miejsce, ale pokazują również szerszy kontekst historyczny. Serial świetnie ukazuje mentalność władz ZSRR, które ostatkami sił starają się wyjść z twarzą Zimnej Wojny. Za wszelką cenę nie chcą pokazać Amerykanom, że ich kraj pogrążył się w chaosie. Dlatego od samego początku tuszują sprawę wybuchu w Czarnobylu. Bagatelizują sprawę, skazując tym samym tysiące ludzi na śmierć w straszliwych męczarniach. Jednak w ich mniemaniu wizerunek ZSRR jest wart największych poświeceń. Widać to w scenie pierwszego zebrania władz, gdy osoby mówiące o prawdziwej skali tragedii są uciszane lub ignorowane. Gdy w grę wchodzi polityka, szarzy ludzie idą na bok. Taki przekaz zostaje podany widzom, którzy oglądając te sceny, dobrze wiedzą, co się wydarzyło. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakie będą skutki decyzji, które obserwują na ekranie. Nieodwracalna katastrofa dla całej Europy. Dlatego tak fascynujące jest obserwowanie władz i tego, czym dokładnie kierowali się podczas wydawania rozkazów.

 

 

Czarnobyl ogląda się dużo lepiej niż jakikolwiek dokument stworzony na ten temat, a to za sprawą ogromnej wagi, jaką reżyser przywiązał do realizmu. Przygotowania i budowa pomieszczeń elektrowni, by wyglądały tak jak w rzeczywistości, trwały miesiącami. Widz czuje ból postaci i grozę sytuacji. Z niedowierzaniem obserwuje, jak na jego oczach fizycy pracujący w elektrowni umierają z powodu choroby popromiennej, bo ich szefowie mówią, że wszystko jest dobrze, że tak ma być.

Pierwszy odcinek w całości skupia się na wybuchu oraz tym, jak wyglądały pierwsze godziny na miejscu zdarzenia. Jak źle został zdiagnozowany problem oraz sposób przeciwdziałania tragedii. Ile postronnych osób, jak strażacy czy sanitariusze, zostało nieświadomie wysłanych na pewną śmierć.

 

 Dla mnie osobiście najbardziej fascynujące było obserwowanie wysokich urzędników państwowych, którzy albo ze strachu, albo zaślepieni ideologią przez lata wtłaczaną im do głowy przez partię ignorują to, co mówią im naukowcy. To właśnie oni (możemy obserwować to także w naszym kraju przy różnych okazjach) nagle znają się najlepiej na fizyce jądrowej. Są ekspertami w dziedzinie, o której przecież nie mają zielonego pojęcia,  i nie potrzebują porad żadnych profesorów.

 

Nie znaczy to jednak, że twórcy nie pokazują również postaw heroicznych. Osób, które nie zważając na wszystko, chcą ratować życie ludzkie i nagłośnić prawdę, by zminimalizować skutki katastrofy. Jedną z takich osób jest grany przez Stellana Skarsgårda Borys Szczerbin - przewodniczący Rady Ministrów ZSRR, który został osobiście wyznaczony przez Gorbaczowa do zajęcia się tematem. Gdy dowiaduje się o prawdziwej skali katastrofy, postanawia działać. W zrozumieniu tego, co dokładnie wszystkim grozi, pomaga mu dwójka fizyków jądrowych: Ulana Khomyuk (Emily Watson) i Walerij Legasow (Jared Harris).

 

Czarnobyl jest jednym z lepszych seriali, jakie miałem okazję do tej pory obejrzeć w 2019 roku. Jest świetnie zagrany. Ma fenomenalne zdjęcia. Wiem, że niektórym może przeszkadzać to, że bohaterowie mówią po angielsku, a nie rosyjsku. Sam przez chwilę miałem z tym problem, ale szybko się przyzwyczaiłem. Nikt jeszcze w telewizji nie pokazał tej tragedii w tak ludzki i realistyczny sposób. Ten pięcioodcinkowy miniserial po prostu trzeba zobaczyć.